Tatry




Odkąd pamiętam, zawsze jeździłam w Bieszczady. Tatry??? Jezus, Maria przecież tam są skały i szczyty ponad 2000 m n p m; no way! Boję się, za daleko,za drogo, nie ma z kim jechać!

Tak zmarnowałam całe studia i część czasu po powrocie ze Szkocji,jednym słowem jakieś 10 lat,kiedy mogłam chodzić po Tatrach. Jak się zaczęło? Pojechałyśmy z koleżankami do Zakopca, i w adidasach ruszyły na Gęsią Szyję po śniegu, śmiechu było co niemiara, było też zjeżdżanie na tyłku. Potem były tzw. team building eventy, gdzie "zdobywaliśmy" z piwem w ręku po raz kolejny Gęsią Szyję i Halę Kondratową ( niektórzy polegli,a raczej zasiedli w knajpie już na Kalatówkach) .Zbliżyłam się trochę do Tatr i okazało się,że nie są takie straszne. 


Wreszcie postanowiłam w czerwcu ( przecież pogoda będzie na bank) wejść na Kopę Kondracką.....Kiedy wysiadłam na dworcu w Zakopanem zaczęło padać - eee tam przejdzie. Z determinacją uderzyłam na szlak przez Dolinę Małej Łąki, wraz z nabieraniem wysokości mój outfit zaczął coraz bardziej nasiąkać wodą,a deszcz zamienił się w grad ze śniegiem, a zamiast widoków - widziałam tylko mgłę. Nie zapomnę do końca życia,jak się wtedy najadłam strachu; mogłam zawrócić,ale w okolicach żlebu...stwierdziłam,że nie ma sensu i jakoś dojdę, Oczyma duszy widziałam już newsa w TVN-ie, o lasce którą z gór ściągał TOPR. Dałam radę, wprawdzie tylko na Przełęcz Kondracką ale i tak byłam z siebie dumna.

 Niestety, zlało mnie tak,że nawet majtki miałam mokre (bynajmniej nie ze strachu);w sumie dziwię się,że spodnie na tyłku mi nie zamarzły. Na szczęście na Kondratowej mieli grzane wino, to mnie uratowało. W drodze z Kondratowej znów zaczęło lać, cokolwiek zdołało wyschnąć wróciło do stanu poprzedniego.W tych mokrych ciuchach wracałam Szwagropolem do Krakowa.Nie było to przyjemne, oj nie ;-)  Cud - nie byłam potem chora! 

( Fakt,że w ramach profilaktyki wieczorem z bratem i szwagrem wlałam w siebie dość znaczną ilość wódki)
Efekt : w następnym tygodniu, kupiłam sobie porządną kurtkę i spodnie jako tako nadające się w góry...i byłam gotowa na więcej. 

Nie wiem, co mnie podkusiło,żeby iść w taką pogodę po nieznanym szlaku, i to będąc praktycznie pierwszy raz w wyższych partiach Tatr. Grunt,że skończyło się happy endem, a ja miałam nauczkę,że trzeba iść w Tatry dobrze przygotowanym. Od tego czasu liczba outfitów w góry rośnie w tempie geometrycznym, szkoda mi kasy na nowe kozaki albo marynarkę do pracy, ale na nowy softshell - nigdy!


Póki co chodzę po szlakach łatwych, bo mam lęk wysokości.....który jednak nieco się zmniejsza. Plan na 2015 - przestać się bać łańcuchów! Zresztą, chyba nie o to chodzi,żeby zaliczać kolejne szczyty, samo przebywanie w górach jest dla mnie atrakcją,nic na siłę - nie mam formy - skracam szlak; idzie burza - zawracam; nie chce mi się - nie wstaję i nie jadę...Grunt,że w górach się uspokajam,zapominam o pracy,chorobie i niespłaconej kredytówce. Tylko błagam - niech ktoś wreszcie zbuduje autostradę do Zakopca!!!



Na Lodowej Przełęczy
W drodze na Zadni Granat


Knockin' on heaven's door..Ten widok nigdy mi się nie znudzi


Odkąd pamiętam, zawsze jeździłam w Bieszczady. W Bieszczadach nie byłam od lat, w Tatry jeżdżę kiedy tylko pogoda i lenistwo pozwoli ( czas znajdzie się zawsze). Nie jestem w stanie jechać w Pieniny czy jakieś mnie zatłoczone Beskidy - po Tatrach są za mało spektakularne. Jednym słowem - zakochałam się :-) A kiedy jestem daleko, czasem widzę je z okna ( o ile krakowski smog na chwilę się rozwieje).

Wiem,że są i czekają na mnie....

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz